Offline
- To jest sztuczny człowiek.
- Sztuczny?
- Tak, bo stworzony przez człowieka.
- Aha...
Dalej nie rozumiał, ale nie chciał się już pytać po kilka razy. Wyszli. Jugg powiedział im, że muszą się kierować na wschód. No więc wyruszyli. Tutaj trawa była trochę mniejsza. Czasami widać było pojedyncze drzewko. I to nie było jakieś rozwinięte drzewo, tylko małe, które zaczyna rosnąć. Trudno było takie zauważyć w tych trawach. Po chwili zobaczyli jakiegoś człowieka. To był Strateks.
- Ręka - powiedział.
- Nie! - zaprzeczył Vartan.
- No to zginiesz!
- Siedmiu i ponad sto kotów na jednego i ty chcesz wygrać? jesteś śmieszny! - powiedział Eternith.
Nagle Strateks zaczął się powiększać. Robił to z minutę. Gdy miał około cztery metry, zamienił się w demona. Był cały czerwony, ze skrzydłami jak u nietoperza, ale wielkimi. W jednej z rąk trzymał wielki miecz na około dwa metry. Wszyscy bardzo się przestraszyli. Strateks się zaśmiał i powiedział:
- I kto tutaj nie ma szans? moją stopą mogę was wszystkich zgnieść na krwawą miazgę!
Vartan stanął naprzeciw demona, a reszta drużyny zaczęła uciekać. Kierowała się oczywiście na wschód. Rangral przystanął.
- Vartan, chodź!
- Uciekajcie!
- Nie wygaduj głupstw!
- Iść! - krzyknął.
Armani zrobił to. Szybko podbiegł do reszty, a łucznik został sam na sam z demonem.
- Błagam cię, zabij tylko mnie, a resztę drużyny zostaw w spokoju. To moje ostatnie życzenie.
- Niech ci będzie.
Machnął ręką w kierunku Vartana. Przeciął go na pół bez żadnych problemów. Zaśmiał się. Otworzył Piekielną Bramę i wszedł do niej. Teleport nagle zniknął. Drużyny była już przy puszczy, która rosła dookoła fortecy orków. Czyli w samym jej sercu była ogromna forteca. Nagle w tej chwili zaczęli się bać. Teraz dopiero zrozumieli, że zrobili wielki błąd idąc w to miejsce. Przecież to jest pewna śmierć. Śmierć, której prawdopodobnie nie da się ominąć. No bo jak pięć ludzi może pokonać całą hordę orków składającą się z kilkuset zielonogębych? to chyba jest niemożliwe. Jak sześciu ludzi może stawić czoło takiemu zagrożeniu? to nie jest coś na wzór gry, że jeden człowiek zabije milion potworów i ostatecznie zwycięży zło. Bo to jest niemożliwe. No, ale to wszystko nie oznacza, że ta drużyna nic nie da rady zrobić. Przecież to są świetnie wyszkoleni wojownicy i magowie. Jugg to wojownik, coś na wzór Luyankiego. A szansę zwiększała ta wielka armia Enethera. Więc to nie była wyprawa w sześciu, tylko w około stu dwudziestu, chociaż koty to nie to samo co doświadczeni wojownicy. Zresztą te koty to były bardziej nie do walki, tylko na zwrócenie uwagi przeciwnika. I to właśnie głównie jest coś, dzięki czemu mogą wygrać. Tylko najważniejsze: czy koty będą posłuszne? jeśli nie to śmierć będzie pewna. Bo tam nie będzie kilkuset orkowych wojowników i tyle. W tamtym miejscu jest dużo szamanów, hersztów. Prawdziwy pech będzie wtedy, gdy natrafią na generała. W takim momencie już płacz i zgrzytanie zębów nie pomoże. Jego niebieski pancerz jest odporny na wszelką magię, trudno mu nawet cokolwiek zrobić mieczem. Jego topór przetnie wszystko. Prawie wszystko, bo i tak nawet się nie równa z wielkim mieczem Strateksa, ponieważ sama broń tego demona jest większa od zielonoskórego, i to właśnie ten miecz przetnie wszystko oprócz ziemi.
Cała ta drużyna siadła na trawie. Wszyscy byli głodni. Siedzieli, patrzyli na puszczę i rozmawiali ze sobą.
My Wam, Wy nam...
Offline
Offline
W książce nie jest to wyjaśnione. Oto tekst o homunculusach (to nie jest fragment ksiązki):
Homonculusy to istoty nieludzkie powstałe w próbie wykonania transmutacji człowieka (próba wskrzeszenia człowieka). Wychodzą wtedy z tzw. Bramy (jest to miejsce które może prowadzić nas do wymiaru w którym żyjemy lub do innego, potrafi także przechowywać duszę istot które zmarły). Na początku nie wyglądają jak ludzie, ale po pewnym czasie lub zjedzeniu Czerwonego Kamienia (półprodukt Kamienia Filozoficznego) przybierają ludzką postać. Można je wtedy rozpoznać po tatuażu w kształcie Znaku Uroborosa i po jego niezwykłych zdolnościach, chyba że nie zjadły Czerwonego Kamienia to tylko po tatuażu. Przed zjedzeniem tego ów Kamienia przypominają jak powstali i stają się złe. Niektórzy pragną nieśmiertelności, niektórzy chcą zostać ludźmi dzięki Kamieniowi Filozoficznemu, a jeszcze inni pragną zemsty na ludziach. Można je pokonać w dwa sposoby. Pierwszy jest trudny i czasochłonny, polega na zabijaniu homoncolusa w sposób tradycyjny, np. mieczem; tak długo aż nie wypluje wszystkich Kamieni jakie połknął. Drugi też trudny, ale mniej czasu zabiera, polega na wykonaniu specjalnego Kręgu Transutacyjnego, który osłabia te stwory i na niewielką odległość położenia cząstki z której powstały, czyli kawałek szkieletu.
My Wam, Wy nam...
Offline
Offline
- Wiesz co? Już mi się nie chce tam iść - mruknął Darnith do Rangrala.
- Tak? Dopiero tak chciałeś, bo niby tam są skarby, ale niestety ja nie mam co do tego pewości.
Eternith westchnął.
- Ja wracam...
- Nie! - urwał mu Luyanki - zgodziłeś się, więc teraz musisz nam pomóc. Gdyby głupi Vartan nie dał się zabić, to mielibyśmy z jego strony wielką pomoc. A teraz... ech, szkoda gadać. Jeszcze mamy się spotkać z Dabu. Nie wiadomo, co z tego wyniknie.
- Że co? nie wiadomo? - zapytał się Jugg.
- Eee... no nie...
- Jak nie? macie w drużynie wszechwiedzącego, a ty mi mówisz, że niby nie wiemy? jasne, że wiemy.
- Nie wiemy - powiedział Rangral - ty wiesz.
- Racja. Ale nie powiem wam. Sami zobaczycie. Chodźmy.
Ruszyli. Coraz bardziej zbliżali się do puszczy. Nagle zobaczyli, że drzewa rosną za gęsto. W ten sposób się nie przedostaną. Zaczęli ją obkrążać. Nagle Enether wpadłdo jakiejś dziury. Wszyscy podbiegli. Ta dziura miała około jednego metra kwadratowego. Przy jednej ze "ścian" była drabina, więc w dół chwilęsięschodziło. Zrobili to. Koty zeskoczyły na cztery łapy, a jeden na głowę Enethera i zamiauczał mu do ucha. Na samym dnie były stalowe drzwi. Łatwo siędomyślić, że prowadziły do jakiejśjaskini. Możliwe, że to właśnie jest przejście pomiędzy fortecą a tego miejsca. Zapewne tędy orkowie wychodząi biegną atakować ludzi. Jugg otworzył. Ich oczom ukazał się piekielnie długi korytarz. Jego końca nie było widać. W sumie na początku nic nie było widać, dopóki Rangral nie zaświecił latarki. Ruszyli. Szli jeden za drugim. Prowadził Jugg, bo był wszechwiedzący i wiedział, którędy trzeba iść. Szli około dziesięciu mintut. Ściany były o dziwo pokryte pomalowanym na żółto drewem. Po tym czasie zobaczyli przepaść. W tym miejscu korytarz się kończył, a na tym końcy była dziura szeroka na cały korytarz. A więc co robić? Jugg wskoczył i wszyscy po kolei za nim. Długo spadali. Około minuty. Wpadli do wody. Na szczęście wszyscy umieli pływać. Kotom sięnie chciało, więc podzieliły sięi grupkami każdemu wskoczyły na plecy. O dziwo wszyscy zobaczyli, że to koty praktycznie nie ważą. Pewnie przez to, że były przywołane. Teraz płynęli. Wszystko było to, co wyżej, tyle tylko, że ten korytarz pokryrty był wodą. Pływali przy samym "suficie". Tutaj spędzili siedem minut. Korytarz się kończył i nic nie było widać na dnie. Dziura była w tym "suficie". Weszli jakoś na górę. Sam nie wiem, jak koty siętam dostały. Lewitacja? Nie wiem. Wyszli do ciasnego pokoiku. Na jednej ze ścian była drabina. Zaczęli po niej wychodzić i dostali się do kolejnego małego pomieszczenia, z którego można było gdzieś iść, bo były stalowe drzwi. Otworzyli je.
My Wam, Wy nam...
Offline
Offline
Ich oczom ukazała się ogromna sala. Na samym środku widoczny był wielki stół, na którym było pełno brudnych misek, talerzy, widelców. Po lewej stronie był wielki obraz przedstawiający wojnę orków z ludźmi. Z prawej strony leżały instrumenty oraz fotel. Na końcu były kolejne, stalowe drzwi, a obok nich jakiś ork. Gdy tylko weszli, wyjął swój wielki miecz i rzucił się do ataku. Darnith rzucił w niego kulą ognia. Właściwie nic mu nie zrobiła. Wtedy do pomieszczenia wbiegł wojownik. Był odziany w, na pierwszy rzut oka, wspaniałą zbroję. W rękach miał wielkie miecze jednoręczne. Rzucił się na orka od tyłu. Minęła sekunda, wróg był już ozdobą podłogi, która tutaj ślicznie lśniła.
- Kim jesteś? - zagadał Luyanki do obcego.
- Mówią na mnie Blade.
- Witaj. Chcesz dołączyć do naszej grupy? - zapytał Eternith.
- Jak nie będzie tych kotów.
Wtedy Enether skoczył ze złości i krzyczał:
- Będą koty, będą koty, będą koty, będą koty!!
- Y... Ener... - zaczął Jugg.
- Będą koty! O! Już mi jeden miauczy do ucha, że one muszą być!
- Enether... - znów zaczął Jugg.
- Nie! będą koty!
- Przestań może wreszcie co?! - wreszcie dokończył.
- Dobrze, będą koty - powiedział Blade.
Darnith śmiał się z boku po cichu.
- No to co, idziemy? - spytał Rangral.
Ruszyli. Doszli do tych drzwi. Otworzyli je.
My Wam, Wy nam...
Offline
Offline
Znaleźli się w jakimś korytarzu. Od razu rzucił się na nich jeden z zielonoskórych. Szybko został zabity. Myśl o skarbach była zdecydowanie większa niż myśl o zagrożeniu, jakie było w tym miejscu. Ruszyli w jedną ze stron tego korytarza. Minęli wejście do jednego z wielu pomieszczeń. Było nagle wyjątkowo pusto...
***
Na fotelu siedziała osoba. Cień padał na jej twarz.
- A więc mówisz, że wtargnęli tu obcy?
- Tak - potwierdził zwiadowca.
Tajemnicza osoba uśmiechnęła się.
- Gdzie teraz są?
- W jednym z głównych korytarzy, panie.
Wstał. Popatrzył na Przywódcę Orków stojącego nieopodal.
- Chodź, Rygrok. Załatwimy wszystko.
Ruszyli, jeden zielony w zbroi, drugi w lśniących, czerwonych szatach...
***
- Wchodzimy - powiedział Eternith przy jednym z pomieszczeń.
Weszli. I zobaczyli to czego chcieli... wielkie góry złota, złote naczynia...
- Bierzemy i uciekamy - szepnął Enether.
Wszedł Szaman Orków. Luyanki rzucił się na niego. Niestety, ork zdążył rzucić czar "Zniszczenie przywołanych", przez co wszystkie koty zniknęły. Werpolterop zabił szamana, jednak wtedy nastało coś, czego nikt się nie spodziewał. Z ukrycia wyszła gromada zielonogębych. Niestety, Luyanki nie zdążył się obrócić. Wojownik odciął mu głowę. Jego lśniące miecze spadły na podłogę, a zaraz jego ciało...
Zamęt był wielki. Wszyscy próbowali coś zdziałać. Enether dobiegł do miecza Luyankiego, wziął, uklęknął i powiedział:
- Po kotach... nic już nie zostało... nie mam po co żyć...
Zabił się, przebijając sobie brzuch i wykrwawiając się. Rangral odciął trzy paskudne łby, jednak czwarty łeb okazał się zbyt sprytny. Popchnął człowieka i gdy upadł, przebił go toporem.
Wszystko to wydarzyło się w kilka sekund.
Został Eternith, Darnith i Jugg i Blade i dwóch orków wojowników, gdy wszedł Przywódca. Niestety tym razem wszechwiedza Jugga na nic się nie stała. Rzucony topór przez Przywódcę trafił w głowę Jugga. Padł i zmarł.
Wreszcie Darnith zdołał coś wyjąkać:
- Co... co jest?
Blade bez problemu zabił dwóch wojowników. Rzucił się na Rygroka. W tym czasie Eternith nagle padł na ziemię.
- Co jest? - Darnith kucnął nad nim.
- U... umieram....
Faktycznie umarł po kilku sekundach. Darnith nie wiedział co się dzieje. Popatrzył w stronę Przywódcy. Blade leżał, prawdopodobnie martwy, jak inni. Oglądnął się za siebie. Zobaczył tą tajemniczą postać.
- Zabijecie mnie? - zapytał zdenerwowany.
Upadł na kolana. Nie przed wrogami, tylko przy Eternithie.
- Prawdopodobnie tak - odpowiedział gość i podszedł do bohatera.
- Kim jesteś?
- Dabu.
Schował swoje dwa złote miecze. Podszedł Rygrok.
- No i co my mamy teraz z tobą zrobić, hm? - zapytał Dabu.
- Nie.. nie wiem - wyjąkał i rozpłakał się.
- Po co tu przyszedłeś? Po śmierć?
- Nie...
- Tylko po co? - pytał Dabu.
Na tym skończyła się rozmowa. Darnith stracił przytomność.
My Wam, Wy nam...
Offline
Offline
Bohater oprzytomniał po godzinie. Siedział w kącie pomieszczenia, w którym urzędował Dabu.
- Obudziłeś się już? - spytał homunculus.
- Tak... ech, o co w tym wszystkim chodzi? Co się stało Eternithowi?
- Eternithowi? Temu magowi? Aaa, rzuciłem na niego jeden z moich gorszych czarów. Nazywa się "śmierć".
Darnith się wzdrygnął.
- Jesteś magiem?
- Hmmm, poniekąd...
Mag ognia westchnął.
- O co w tym wszystkim chodzi? - powtórzył pytanie.
- Po prostu o to, że kiedyś spotkasz mnie na żywo.
- Jak to na żywo?
Coś tu mocno było nie tak. Nagle Darnith zobaczył ciemność przed oczyma. Po chwili otworzył je. Leżał na łóżku. Przez okno padały promienie słoneczne do pokoju. Wszystko stało się zrozumiałe.
-Ech.. ta cała przygoda to tylko głupi koszmar - mruknął do siebie.
Wstał i ubrał sobie swoją bordową szatę maga ognia. Na dole była falbowana, a nad falbanami można było zauważyć przeróżne żółte wzorki. Na jej przodzie widniał symbol płomienia.
Gdy bohater się ubrał, poszedł zjeść śniadanie, a po dziesięciu minutach wyszedł na zewnątrz.
My Wam, Wy nam...
Offline
Offline
Offline